Deszczowy wieczór z nowiutkim ołówkiem w dłoni. Ot co
pozostało mi od pierwszego dnia września. Za niedługo będę stała w tym samym
miejscu (czyt. plac) co 10 miesięcy temu. Pamiętam swój pierwszy dzień, gdzie
otaczało mnie wszystko „nowe”. Mijając, wystraszonych ludzi spoglądających na
mnie z poirytowaniem, jak na przeszkadzające sześciu letnie dziecko. Nowi
nauczyciele starający się otoczyć opieką ( żeby nie było ) młodzież wkraczającą
w nowe mury. Paraliżujący strach stojąc koło 26-ciu ludzi, szybkie przełykanie
śliny, spocone dłonie i drgające nogi – dziwne uczucie. Pierwsza wędrówka w
murach chyba nie była taka straszna – nawet nie pamiętam. Mój strach wzmagał
się wraz z każdym otworzeniem „innego” podręcznika i poznaniem nauczycieli.
Trwało to tylko parę godzin, a jakby wieczność. Nie żebym kogokolwiek
straszyła, ale nie ma się, czego bac, tak na zapas.
Co mnie radowało przez ten cały rok szkolny ?
Chyba to, że siedząc gdzieś cicho pośród wszystkich ludzi
potrafiłam spoglądać na Nich sceptycznie, być może inaczej. Inaczej do tego
stopnia, że nawet moja koleżanka nie potrafiła tego zrozumieć, kiedy próbowałam
jej to tłumaczyć.
Nigdy nie naśmiałam się tak, jak przez cały rok. Ciągłe
granie w „państwa miasta” i zawód na literkę „P”, który okazał się „pajacem” –
to chyba utkwiło mi w pamięci, bo za każdym razem, kiedy przychodzi mi to na
myśl zaczynam się śmiać. Mogłabym tak pisać i pisać, aż do utraty miejsca, ale to
niestety czas by wskoczyć do cieplutkiego łóżka.
Krótkie podsumowanie ?
Mam nadzieję, że wrócimy takim składem, jakim się
rozstaliśmy. KAŻDEMU TEGO ŻYCZĘ :) Z jednej strony chciałabym (już, teraz, natychmiast)
wracać, ale moje pragnienie wakacji mnie PRZEWYŻSZA.
https://twitter.com/#!/IsabellTweet